wtorek, 8 stycznia 2013

Pewnego razu w Genewie

           Mój przyjaciel ze stron rodzinnych, Adam, bardzo mądry i inteligentny chłopak, dostał się na praktyki do CERN. Był tam od maja do końca 2012 roku i od momentu kiedy się dowiedziałem, że tam będzie bardzo chciałem go odwiedzieć. Akurat traf chciał, że we wrześniu zeszłego roku trafiła się okazja połączenia wyjazdu służbowego z odwiedzeniem go! Nie myśląć długo postanowiłem wcielić w życie plany i wykorzystać tę fantastyczną sposobność. Dzięki temu miałem możliwość spędzenia naprawdę niesamowitego weekendu!
           Kiedy w sobotę po południu zakończyliśmy poranne zwiedzanie CERNu w planach mieliśmy jeszcze wizytę w siedzibie ONZ. Jednak dziwnym trafem tego akurat dnia nie było możliwości zwiedzania. Wszystko było zamknięte na 4 spusty i ani żywej duszy wokoło. Aby jakoś zapełnić powstałą w harmonogramie lukę Adam zaproponował zabrać mnie w miejsce, które był pewien, że na pewno mi się spodoba. Nie mylił się! Zresztą zobaczcie sami jakie perełki się trafiły :-)

















 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Odpicowana tapicerka

           Dawno, bardzo dawno temu, tak dawno, że nawet nie pamiętam czy już kiedyś o tym pisałem czy nie, ale rozpocząłem działania na froncie tapicerskim. Z początku chodziło o to, że nie było boczka, jeśli dobrze pamiętam, drzwi kierowcy, natomiast boczek drzwi pasażera został zachowany przez Piotra w celu rekonstrukcji brakującego. Leżał sobie spokojnie w bagażniku i czekał na swój czas. W okresie zimowo-wiosennym 2012 szukałem tapicerów w okolicy Warszawy i odwiedziłem nawet 2óch, którzy wycenili zrobienie takiego boczka na 200-250 zł. Na tamten moment nie zdecydowałem się na żadne działania, bo do zrobienia był jeszcze fotel kierowcy i pewnie kilka innych rzeczy w samochodzie więc pewnie lepiej byłoby zostawić samochód u tapicera na kilka dni. A że samochód w tamtym czasie nie był jeszcze na chodzie to miało to jeszcze trochę poczekać.
           Kiedy samochód został przewieziony do mojej rodzinnej miejscowości zwiększyło się pole manewru do działania w kwestiach nie tylko mechanicznych, ale też i tapicerskich. Pierwotny pomysł był taki, żeby zrobić wnętrze zgodnie z oryginałem, ale dużo mądrych ludzi mówiło mi to co następuje:

"Zadaj sobie pytanie, jaki efekt chcesz uzyskać, czym ma być ten samochód dla Ciebie?
Jeśli chcesz go doprowadzić do stanu oryginalnego, to masz przed sobą bardzo dużo pracy.
Jeśli chcesz nim po prostu jeździć i czerpać z tego przyjemność, ewentualnie pokazywać go na jakiś spotach to zrób go tak aby taką przyjemność Ci przynosił.
Najważniejsze, żeby sprawnie jeździł, zatrzymywał się oraz skręcał. Masz być pewny jego stanu technicznego, abyś wyjeżdżając z domu nie zastanawiał się jak i czym wrócić jeśli się gdzieś zepsuje.

           Myślę, że to początkowe pytanie powinno być podstawowym pytaniem dla każdego kto na poważnie chce zajmować się odbudową czy też restauracją starych samochodów. Ja standardowo podchodzę ambicjonalnie do niemalże wszystkiego i tak też było w tym przypadku. W ogóle to jeszcze będzie się to pewnie dało nieraz odczuć podczas śledzenia wpisów na blogu. No taki już jestem po prostu - jak coś robić, to robić to dobrze :-). Dlatego też moja romantyczna wersja zajęcia się Toyotą trochę gryzła i gryzie się z tym co mówią ludzie nie tak bardzo jak ja zaangażowani emocjonalnie w ten projekt. Mają jednak oni odpowiedni dystans to tego, żeby spojrzeć na rzeczy rozsądniej niż ja :-).
           Tak więc skóropodobna czy też skórzana tapicerka raczej nie wchodziła w grę ze względu na konieczność poniesienia sporawych nakładów, a to jest tylko kosmetyka tak naprawdę. Dla mnie najważniejsze było zabezpieczyć samochód na lata przed szkodliwym działaniem czasu. Dlatego też pozwoliłem tacie zająć się kwestią zorganizowania tapicera, który zająłby się fotelami i boczkami. Efekt jego pracy nad fotelami przedstawiony jest na zdjęciach poniżej. Dodatkowo tata zmierzył się z boczkami i też całkiem nieźle mu to wyszło.
           Niestety zdjęcia nie oddają tego jak fotele wyglądają w rzeczywistości. Może jak już będą zamontowane będzie szansa zrobić jakąś ładną sesję zdjęciową.




sobota, 5 stycznia 2013

Misja "Urlop" zakończona

           Ostatni dzień urlopu był ostatnią szansą, aby godnie pożegnać się na dłuższy czas z Toyotą i wspomóc Pana Janka w działaniach, dlatego też postanowiłem kontynuować pracę nad odrdzewianiem.
           Przód samochodu był już ogarnięty, środek też więc siłą rzeczy został tył i spód. Wszystkiego nie dałoby się zrobić jednego dnia, dlatego też skoncentrowałem swoje wysiłki na oczyszczeniu jak największej powierzchni w okolicach nadkoli. Pan Janek użyczył mi swojej wypasionej kanapy, żebym nie kładł się na ziemi ryzykując przeziębienie i okaleczenie kamieniami :-). Zapewniło mi to bardzo dobry dostęp i pogląd na wiele elementów wymagających pracy.
           Przydałyby się okulary zabezpieczające przed wszędobylskim kurzem i piaskiem podczas skrobania
szczotką drucianą, ale ogólnie nie było tak źle. Pracy było sporo - musiałem zdrapać całą folię aluminiową z obu nadkoli, poszukać rdzy pod smoła i oczywiście na końcu wszystkie możliwe miejsca zabezpieczyć Cortaninem. Nie wiem nawet jak tam sytuacja wygląda dokładnie pod tą smołą, bo trzeba by po prostu pozbyć się jej na początek. Miejsc zjedzonych przez rdzę jest bardzo dużo i trzeba będzie sporo blachy zużyć i modelować ją, aby dało się wszystkie dziury załatać. To wszystko jednak w nadchodzącym czasie.
           Po moim wyjeździe Pan Janek rozchorował się i nie do końca wyleczony zaprawił się jeszcze bardziej. Łącznie to chyba pokutował ponad miesięczną przerwę. Jak byłem na Święta w domu jedna część podłogi, od strony pasażera, była już załatana, zabezpieczona i zakonserwowana natomiast część po stronie kierowcy ma już zrobioną podłużnicę i jedynie zostało parę dziur do załatania. Pan Janek twierdzi, że do połowy stycznia będzie wszystko gotowe. Wtedy też będę w domu i nie omieszkam sprawdzić i zdać relacji :-).

tym razem moje miejsce pracy - bardzo wygodne i chroniące przed przeziębieniem :-)
część lewego tylnego nadkola w zbliżeniu 
folia aluminiowa z lewego tylnego nadkola
odkrycie tego co kryło się pod folią aluminiową (smiła) oraz piękne zbliżenie na brzydką dziurę...
zbliżenie na przeżarcie rdzą na prawym tylnym nadkolu
prawe tylne nadkole jeszcze z folią aluminiową
przebija stary lakier; widać szpachlę i rdzę
prawe tylne nadkole po zdjęciu folii aluminiowej
łagodnie to czas się nie obchodził z Toyotą
bagażnik z dziurkami
zdjęcie środka bagażnika z widokiem na miejsce spoczynku lewarka i przebijające się światło z dziury w nadkolu
zdjęcie środka bagażnika z dziurą w nadkolu
pożegnalne zdjęcie - ostatnie promienie zachodzącego słońca

Urlop się kończy, a roboty przybywa

           Czwartego dnia urlopu pogoda nadal utrzymywała się na bardzo dobrym poziomie więc tym samym i praca trwała nadal. Co prawda nawet gdyby padało to i tak mógłbym spokojnie pracować, ponieważ akurat na ten dzień przypadła praca wewnątrz samochodu.
           Najważniejsze było, aby przyjrzeć się dokładnie wszystkim zakamarkom, w których woda, podczas wielu lat przebywania Corolli na deszczu, mogła wyrządzić wiele szkód. Tak też oczywiście było, co jest łatwe do zweryfikowania na prezentowanych poniżej zdjęciach. To co dla mnie było kompletnym zaskoczeniem to fakt, że pod matą wygłuszającą również była rdza! I to, jak się później okazało, wcale niemało :-(. Nie dość, że strasznie ciężko było ją oderwać od blachy (świetnie się spisywał ten ostro zakończony pilnik z białą rączką ze zdjęcia) to jeszcze biedny i niezaprawiony w takich ciężkich pracach pracownik biurowy nabawił się strasznych odcisków :-). Lało się ze mnie strumieniami - tak bardzo przykładałem się do pracy, a po drugie w środku było naprawdę gorąco! Starałem się jak mogłem, aby sprawdzić każde podejrzane miejsce, wyczyścić wszystkie ogniska rdzy z piasku i kurzu, a następnie pędzelkiem nanieść Cortanin. Jak się jednak niestety okazało po paru tygodniach Pan Janek musiał jeszcze po mnie poprawiać, bo nie zdołałem odkryć całej ukrytej pod matą rdzy. Zapomniałem, odwiedzając ostatnio Pana Janka, sprawdzić gdzie dokładnie jeszcze ta okropna rdza była.
           Po przerwie obiadowej przywiozłem z domu odkurzacz i odkurzyłem wnętrze samochodu na tip top ze wszelkich nieczystości. Jeść z podłogi co prawda raczej by się nie dało, ale i tak efekt końcowy był bardzo przyzwoity :-). W międzyczasie Pan Janek zainstalował się przy lewym błotniku przygotowując się do przygotowania formy, która miałaby zastąpić zjedzony przez rdzę element nadwozia. To dopiero początek - pierwszy element z wielu.
 
moje narzędzia pracy: tak ostro pracowałem, że ten skrobak drugi z lewej został zupełnie goły - szkoda, że nie zrobiłem mu zdjęcia :-)

woda wszędzie się dostanie, stworzy rdzę, a rdza zrobi swoje, czyli dziury...
niespodzianka pod matą wygłuszającą
niespodzianki po starciu z Cortaninem
efekt uboczny mojej ciężkiej pracy
forma już przygotowana, a Pan Janek przymierza się do działania
trochę się jeszcze wyklepie i będzie dobrze, a tymczasem na fioletowo widać działanie Cortaninu
wszystko równo, ładnie zabezpieczone i wymierzone - można działać dalej
nie ma to jak wygodne legowisko do pracy :-)
zła rdza wycięta!

piątek, 4 stycznia 2013

W poszukiwaniu zaszpachlowanej rdzy!

           Drugiego dnia padał deszcz więc pracy przy samochodzie nie było :-). Natomiast trzeciego przyszła piękna słoneczna, pogoda, a wraz z nią mnóstwo chęci do działania. 
           Gdy dotarłem na miejsce Pan Janek, bez zbędnych ceregieli, wręczył mi szlifierkę i powiedział, żebym poszukał wszelkich ognisk rdzy na masce i pod nią. Z początku to w ogóle nie wiedziałem jak się do tego zabrać, ponieważ nie do końca dobrze się czułem krzywdząc i tak mocno już skrzywdzoną przez czas Toyotę... Pan Janek, zauważywszy zapewne targające mną wewnętrznie wątpliwości, stwierdził, że musi dać mi przykład. Jak już zobaczyłem, że nie wyrządza się Rolci aż takiej krzywdy, a wręcz przeciwnie robi coś co na dłuższą metę dobrego, uspokoiłem się nieco, ręcę przestały mi się trząść i zabrałem się do pracy. Te spokojne ręce okazały się bardzo ważne - chirurgiczna precyzja bardzo się przydała. Wszystkie potencjalne ogniska rdzy na masce zostały odkryte i potraktowane Cortaninem. Maskę pod spodem oczyściłem z nalotu rdzy i również wytrawiłem Cortaninem. W sumie to bardzo przyjemnie się pracowało, ale to chyba jedyna pozytywna rzecz tego dnia :-).
           Patrząc na poniższe zdjęcia nie ma wątpliwości, że istnieje paląca potrzeba znalezienia Corolli nowej maski. Zacząłem dość ostro szukać w internecie, ale ani w Europie, ani w USA nie ma, a w Australii jest za $200 przy czym z jakichś niewytłumaczalnych powodów sprzedawca wszystkie swoje wysiłki ograniczył do stworzenia aukcji, ponieważ wymaga odbioru osobistego... To trochę komplikuje sprawy. Nadzieja jest jeszcze w Filipinach, gdzie maska jest dostępna, lecz nie wiem w jakim stanie i ile kosztowałby transport. Na chwilę obecną swoje starania ograniczyłem do wysłania prywatnej wiadomości do twórcy aukcji, więc zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.

moje narzędzie pracy
efekt mojej pracy - obraz nędzy i rozpaczy :-)


cały przód jest podklejany włóknem szklanym...
w tym miejscu nastąpiło złamanie maski, ponieważ po wewnętrznej stronie oderwał się element zabezpieczający przed tego typu zdarzeniem właśnie...