wtorek, 15 maja 2012

Klątwa Wacława, czyli jak nie remontować starego samochodu

           Rzeczywistość coraz bardziej zaczyna oddalać się od tej, która obecnie figuruje na blogu, dlatego pora wziąć się ostro do roboty i nadrobić stracony czas szczególnie, że ostatnimi czasy z wielu różnych względów nie zajmuję się Toyotą tyle ile powinienem lub ile bym chciał. Istnieje zatem szansa, żeby nadrobić trochę zaległości.
           Po tym jak zostały wymienione opony chciałem skoncentrować się na kolejnym elemencie samochodu, żeby wykonać następny krok w kierunku jego kompletnej renowacji. Miałem też ochotę trochę w nim posprzątać, więc tak sobie pomyślałem, że swoją uwagę skupię na czymś mało wymagającym. I w ten właśnie sposób rozpoczęły się moje zmagania z kolumną kierowniczą. Wydaje mi się, że jest to dobry moment, aby przyznać się do nieznajomości nazw niektórych elementów, z którymi przyszło mi się zmierzyć podczas pracy nad wspomnianą kolumną. Tak naprawdę to nie wiem nawet czy w ogóle dobrze nazwałem ten element! Za wszelkie pomyłki w słownictwie z góry przepraszam, a z kolei za wszystkie pouczenia serdecznie dziękuję :-). Mam nadzieję, że zdjęcia pomogą trochę w przedstawieniu tego ciężkiego tematu :-).
           Na samym początku pracy zabrałem się do zdjęcia, zdemontowania znaczy się, kierownicy. Hmm... jak to w ogóle zrobić. Wydawało się, że to zadanie będzie raczej proste - odkręciłem dwie śruby kierownicy, dzięki czemu uzyskałem dostęp do głównej śruby na wale, odkręciłem ją i mogłem spokojnie zdejmować kierownicę. No i właśnie tutaj pojawił się pierwszy problem. Jako człowiek z nartury delikatny nie chciałem za bardzo nadużywać siły przy demontażu kierwonicy. Jednak nie chciała w ogóle puścić! Szarpałem coraz mocniej i mocniej, i nic. Wróciłem do domu, przeczytałem w Haynesie, potwierdziłem u Piotrka i już wiedziałem co zrobić. Na stronie, którą podesłał mi Piotrek były relacje z życia wzięte z dużą dozą mądrości. Postanowiłem postąpić zgodnie z zaleceniami i przed kolejną próbą demontażu przykręciłem śrubę do wału. Ten sprytny manewr miał ocalić mój nos w momencie, gdyby kierownica przy bardzo mocnym szarpnięciu zeszła z wału. Udało się, nos cały! :-).
           Następnie odkręciłem śruby z obudowy, a potem zdjąłęm samą obudowę odsłaniając kolumnę kierowniczą tak, że wyglądała dokłanie, jak poniżej na zdjęciach. Byłem tak podekscytowany całym procesem, że kompletnie zapomniałem o zakazach Wacława wraz z klątwą, z którymi zapoznałem się kilka tygodni wcześniej. No dobrze, tak naprawdę to przeszo mi przez myśl to, żeby sfotografować postęp prac, jak to w punkcie 11 jest napisane, ale nie miałem ochoty przerywać tego interesującego zajęcia i iść specjalnie po aparat. I ten właśnie chwilowy przejaw lenistwa miał się na mnie później zemścić!
           Po odkręceniu wszystkich śrubek i odpięciu przewodów elektrycznych oswobodziłem kolumnę kierowniczą i z radością zabrałem ją do mieszkania, gdzie przy wykorzystaniu wykałaczek, pałeczek kosmetycznych, spirytusu i innych środków czyszczących zabrałem się do czyszczenia. Przy okazji dowiedziałem się jak działa dźwignia kierunkowskazu i w jaki sposób przy przekręcaniu kierownicy kierunkowskaz wyłącza się samoczynnie nie wspominając już o zasadzie działania klaksonu. Zauważyłem też jakiś problem z systemem odpowiedzialnym za włączanie długich świateł i pomimo usilnych prób nie udało mi się nic zdziałać. Jak nic trzeba było zrobić zdjęcia...
            Po jakimś czasie przyszedł czas na wizytę w domu rodzinnym, więc korzystając z okazji wziąłem ze sobą kierownicę wraz z resztą układu. Przyjechałem dość późno i ledwo co zdążyłem wejść do domu i przywitać się, kiedy tata zgarnął mi przywiezione rzeczy i zabrał się do działania. Nie mogłem mu pozwolić zgarnąć całą zabawę dla siebie, dlatego też postanowiłem się przyłączyć. Wspólnymi siłami udało nam się rozpracować system i wszystko działa teraz jak nowe. Powinienem chyba częściej jeździć do domu i przywozić ze sobą sukcesywnie części samochodu. Wtedy może po paru miesiącach uda mi się go przenieść, chciałoby się rzecz – w całości :-).
            Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Tym razem udało się oszukać klątwę Wacława choć wiem, że w najbliższym czasie będzie jeszcze wiele okazji, aby dała ona o sobie znać. Trzeba zatem być czujnym i stosować się do kodeksu bushido odnawiających stare samochody. Jednakże, dzięki temu doświadczeniu, udało mi się poznać mechanizmy i logikę stojącą za tym ogromnie ważnym elementem konstrukcji samochodu. Gdyby ktoś miał kiedyś podobne problemy albo jakieś pytanie to chętnie służę pomocą :-).

kolumna kierownicza jeszcze przed rozebraniem na części
widok poglądowy na całą kolumnę kierowniczą
pseudo widok z góry
próba zbliżenia
widok en face
rozerwana gumowa osłona na przewody
widok poglądowy
niesprawna (jeszcze wtedy) dźwignia
jak to wygląda z drugiej strony - moduł odpowiedzialny za światła pozycyjne i długie znajduje się po lewej stronie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz